„Życie w podróży jest niemal bezstresowe”. Wywiad z twórcami bloga ObyDalej.pl

Karolina Łuczak i Wojciech Chrząstek – z zawodu piloci wycieczek, a z zamiłowania couchsurferzy, którzy zjeździli już kawał świata. Autorzy popularnego bloga turystycznego ObyDalej.pl opowiadają nam o łapaniu stopa w Tajlandii, jedzeniu kaczych embrionów i innych niecodziennych doświadczeniach.

Turisticus: Oboje jesteście pilotami wycieczek – wiecie więc, jak bardzo różni się podróżowanie z przewodnikiem od wypraw podejmowanych na własną rękę. Czy turyści wybierający all inclusive wiele tracą?

Karolina i Wojciech: Podróżowanie z wycieczką ma plusy i minusy. Plus jest taki, że nie trzeba się do niej przygotowywać. Wszelkie informacje podaje pilot i o nic się nie martwimy. Problem polega na tym, że czasami turyści zapominają, że nawet na zorganizowanej wycieczce istnieje możliwość zobaczenia czegoś na własną rękę, spróbowania wejścia w daną kulturę, spróbowania regionalnych dań, a nie tylko tych podawanych w hotelowej restauracji… Wtedy faktycznie traci się dużo.

Wydaje nam się, że z odpowiednim podejściem i zwyczajną ciekawością świata wyjazdy zorganizowane mogą być równie wartościowe. Jest w nich jednak rzecz, której bardzo nie lubimy i dlatego prywatnie tak nie podróżujemy – tu istnieje pewien harmonogram, którego trzeba się trzymać i nie ma np. możliwości zostania w jakimś miejscu na dłużej…

My, podróżując z plecakiem, często spotykamy się z couchsurferami, którzy pełnią dla nas taką funkcję pilota – pokazują miasto, jego najciekawsze zakamarki, ale też mniej turystyczne miejsca. Wtedy to my wcielamy się w rolę ciekawskich turystów, a oni – przewodników.

Luang Prabang, Guča, Siem Reap – to miejsca znane, ale w porównaniu ze stolicami turystyki nieszczególnie popularne wśród zachodnich turystów.

Może Guca, czyli miasto w Serbii, gdzie odbywa się niesamowity trąbkarski festiwal, faktycznie nie jest tłumnie odwiedzana przez Polaków, ale to pewnie dlatego, że niewielu z nas w ogóle wie o takim wydarzeniu. Powoli się to jednak zmienia – widzieliśmy autokar wycieczkowy z Polski, który przyjechał specjalnie do Gucy. Z kolei Luang Prabang i Siem Reap są dobrze znane wszystkim, którzy decydują się na odwiedzenie Azji Południowo – Wschodniej. A tych osób jest coraz więcej.

Jakimi kryteriami kierujecie się, planując swoje wyprawy?

Trudno powiedzieć. Czasem jest to promocja lotnicza do regionu, o którym już myśleliśmy. Kiedy decydowaliśmy się na dłuższą podróż do Azji Południowo-Wschodniej, po prostu czekaliśmy na dobrą ofertę lotów. Najbardziej zależało nam na Tajlandii, ale jak tylko pojawiła się promocja do Kuala Lumpur, nie wahaliśmy się ani chwili. Kupiliśmy bilety i tyle. W końcu z Malezji do Tajlandii niedaleko.

Czasami inspiracją są spotkania i festiwale podróżnicze, książki, blogi. Niemałą rolę odgrywają też fundusze. Chcielibyśmy pojechać np. do Skandynawii, ale kiedy mamy wybór: za te same pieniądze spędzić dwa tygodnie w Norwegii albo dwa miesiące w Azji – wybieramy to drugie. Zresztą lubimy te „dzikie kraje”.

Dziś jesteście doświadczonymi autostopowiczami, ale kiedyś musieliście złapać stopa po raz pierwszy. Pamiętacie, jakie wtedy towarzyszyły Wam uczucia?

Jasne, za pierwszym razem człowiek się boi, bo nie wie, czego się spodziewać. Zastanawia się o czym będzie z kierowcami rozmawiał, czy za długo nie będzie musiał czekać, czy nic złego się nie stanie. Ale jak tylko wsiada się do samochodu i zaczyna rozmowę, tematy jakoś same się znajdują. Można nawiązać naprawdę fajną i długotrwałą znajomość, a jak ma się szczęście, to auto zatrzymuje się już po chwili. No, ale czasem tego szczęścia się nie ma.

Jak kierowcy reagują na autostopowiczów w Polsce i w innych krajach?

W Polsce bardzo dobrze jeździ się na stopa. Kierowcy reagują pozytywnie i chętnie zabierają pasażerów. Najlepiej jeździło nam się po Bośni i Hercegowinie, Tajlandii i Malezji. W tym ostatnim kraju nawet nie trzeba wystawiać kciuka – samochody same się zatrzymują, jak tylko staniesz z plecakiem przy drodze. W Tajlandii z kolei stopa łapie się równie szybko i łatwo, ale kierowcy zawsze przestrzegają nas przed podróżowaniem w ten sposób i powtarzają jak jeden mąż, że akurat mieliśmy szczęście, bo poza nimi nikt się nie zatrzyma.

Najgorzej chyba poszło Wojtkowi niedawno w Norwegii. Tu przyda się cierpliwość – kilkugodzinne wyczekiwanie na zatrzymujące się auto to norma. Cóż, z autostopem nigdy nic nie wiadomo i w tym chyba tkwi jego piękno.

W Kambodży mieliście okazję spróbować smażonych pająków czy suszonych żab. W Wietnamie zaserwowano Wam kaczy embrion, serce węża i pieczonego psa. Który posiłek był najbardziej zaskakujący? Który najlepszy, który najgorszy?

Smażony pająk czy kaczy embrion to prawdziwy hardkor. Karola nie dała rady i mimo szczerych chęci nie przemogła się i nie spróbowała. Wojtkowi z kolei nie straszna żadna przekąska, więc połknięcie serca węża zatopionego w wódce z jego krwią nie sprawiło mu większej trudności.

Próbowanie kuchni danego kraju jest elementem poznawania jego kultury. Pamiętamy wrzawę, jaka podniosła się na naszym blogu i stronie na Facebooku, kiedy napisaliśmy o zjedzeniu psa. Niektórzy czytelnicy zupełnie tego nie zrozumieli, nazywając nas barbarzyńcami i porównując to do zjedzenia człowieka. Cóż – gdzieś tam jedzą psy, u nas je się zepsute ogórki… My, decydując się na taki „rarytas”, po prostu chłonęliśmy kulturę Wietnamu. Być w kraju, który słynie z pieczonego psa, zostać zaproszonym na taką kolację i nie spróbować to prawdziwy grzech. Na pewno bardziej byśmy żałowali, gdybyśmy się nie zdecydowali… i to pomimo faktu, że pies był paskudny i nigdy więcej go do ust nie weźmiemy.

Czy tak egzotyczna kuchnia może smakować przyzwyczajonym do rosołu i bigosu Polakom?

Oczywiście nie wszystko musi smakować, ale na pewno każdy znajdzie kilka potraw, które będą rekompensowały brak bigosu. Chociażby niezwykle intensywne smaki tamtejszych owoców – bajka! Zresztą kuchnia orientalna jest tak bogata, że z pewnością każdy znajdzie coś dla siebie. A jeśli komuś brakuje rosołu – zapraszamy do Wietnamu, tamtejsza jego wersja jest niesamowita!

Czytając Wasze relacje z podróży można odnieść wrażenie, że chcecie wypróbować jak najwięcej miejscowych atrakcji, skosztować jak najwięcej potraw, wziąć udział w lokalnych imprezach; jednym słowem – chcecie jak najbliżej poznać odwiedzane miejsce. Czy natknęliście się na atrakcje, z których zrezygnowaliście, ponieważ były zbyt egzotyczne?

Chyba nic nas nie może przestraszyć. Próbujemy dosłownie wszystkiego, a miejscowe atrakcje często są naprawdę niezwykłe. Uczta z pająków i pasikoników, penetracja zalanej wodą jaskini na dętce, czy zorbing gdzieś w indyjskich górach – to tylko niektóre z ciekawostek, jakich spróbowaliśmy.

Właściwie wymiękliśmy tylko, kiedy znajomi Malajowe zabrali nas na deser w postaci lodów z duriana – najbardziej śmierdzącego owocu świata. Mocne przeżycie to także udział w festiwalu wegetariańskim na Phuket, który z jedzeniem warzyw nie ma wiele wspólnego. Można tam zobaczyć dziesiątki osób, które dosłownie metr obok mają przebijane policzki sztyletami, dzidami, bolcami i innymi ciekawszymi przedmiotami (np. parasol ogrodowy czy klucz francuski). Potem wszyscy oni idą zahipnotyzowani w krwawej procesji przez miasto. Takie obrazki na długo pozostają w pamięci. Generalnie Wojtek potrafi – na szczęście – ocenić, czy coś jest niebezpieczne, bo Karola w euforii podróżniczej zgodziłaby się chyba na wszystkie atrakcje.

Jak czujecie się, kończąc wyprawę i wracając do Polski? Czy rzeczywiście jest u nas tak szaro w porównaniu z resztą świata, czy może „cudze chwalimy, swego nie znamy”?

Po kilkumiesięcznych wyprawach Wojtek zazwyczaj już trochę tęskni za domem i w sumie się cieszy, że do niego wraca… chociaż po kilku dniach, zobaczeniu rodziny i znajomych, najchętniej znowu by gdzieś wyjechał. Karola z kolei wracając z podróży jest zdołowana i czasami wpada w niemal histeryczny płacz. Nie chodzi o to, że nie chce wrócić do Polski. Raczej o to, że kończy się ten „stan podróżowania” i trzeba na nowo zająć się przyziemnymi sprawami. Całe szczęście, że nasza praca także polega na podróżowaniu.

A Polskę oczywiście kochamy. Wcale nie jest tutaj tak szaro, tylko że w Polsce zawsze wracają do nas wszystkie małe i duże problemy, a życie w podróży jest niemal bezstresowe. I to jest chyba największa bolączka po powrocie.

Dziękujemy za rozmowę, a czytelników zapraszamy na bloga ObyDalej.pl.

* * *

Zdjęcia ilustrujące artykuł są własnością Karoliny i Wojciecha i zostały opublikowane za ich zgodą.

Zapraszamy do portalu BiletyAutokarowe.pl, z którego inicjatywy przeprowadzono niniejszy wywiad. Czekają na Was autokary do Włoch, Francji, Anglii i 30 innych europejskich krajów!

Autor: Turisticus

Kto nie lubi odpocząć od szarej codzienności przynajmniej w wolny weekend? Nie znam lepszego sposobu niż wyjazd do jakiegoś ciekawego miasta.